wtorek, 30 marca 2010

Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień

...czterdzieści lat minęło...

Obudziłam się w szampańskim nastroju. Miałam ochotę skakać ze szczęścia, chociaż osiem godzin temu nastąpiła automatyczna zmiana kodu na czwórkę z przodu. Śniadanko, kawka i zabieram się za pieczenie, gotowanie, szykowanie… Krzątając się jeszcze po sypialni słucham piosenki Music to watch girls by! Ależ to optymistyczny kawałek!
Nawet nie wiem kiedy zjawiłam się w kuchni. Na dole zaczął się mój matrix!

niedziela, 28 marca 2010

Same dziwy

Czy ja śnię …? To ukryta kamera…? Przecież dzisiaj nie prima aprilis?!
Obudził mnie skoro świt przejmujący chłód. Zaspana i w szlafroku zeszłam na dół i okazało się, że drzwi na taras są otwarte. Jest za zimno na nocne wietrzenie domu, a poza tym – nigdy ich na całą noc nie zostawiam otwartych. Przestraszyłam się – słowo daję. Zamknęłam drzwi i poszłam do kuchni wstawić ekspres do kawy. W puszcze z kawą znalazłam yerba mate, a w opakowaniu z herbatą cukier brązowy. O co chodzi? Nagle usłyszałam skrobanie do drzwi tarasowych. Serce podskoczyło mi do gardła! Za szklaną powierzchnią na tarasie jakiś pies podobny do mojego czekał na zaproszenie. O matko! To mój pies! – co do licha on tam robi? O 7. pięć drę się na Zośkę, ale w łóżku jej nie było. Pusto. W głowie już zarysował się scenariusz na tandetny horror (czekałam tylko na ślady krwi na czyściutkiej podłodze)… Próbowałam dodzwonić się do Zośki, ale wyłączyła komórkę. Kurtki i butów jej nie było w przedpokoju – wniosek – musiała wyjść dobrowolnie, ale nic do licha nie mówiła. Sama nie wiem dlaczego w takim momencie włączyłam komputer. Zamiast strony startowej wyborczej.pl na pulpicie pojawił się czyjś blog – WYBAWICIEL (Jesus Christ!). Czy moje dziecię ma coś z tym wspólnego. Na domiar złego zegar w komputerze pokazywał godzinę 13. Nie! Zrobiłam obchód po domu – wszystkie zegary wskazywały 13! Poza jednym – na moim budziku wciąż była godzina 7. Telewizor! – po programie zorientuję się z czasem. Gdzie pilot?! Zaraz zwariuję….

Prima aprilis 28 III – „Mamo, przecież jak zrobiłabym Ci taki numer 1. kwietnia – skumałabyś o co chodzi. A tak?!” (i pokazuje w śmiechu te swoje nad wyraz białe zęby). Czy ty wiesz dziecko, że byłam o krok, żeby zadzwonić na policję?!
Uduszę ją kiedyś – albo lepiej – zrewanżuję się. Poczekaj tylko…

sobota, 27 marca 2010

Ruchy - kluchy leniwe!

Po kacu i po chandrze :) Jest dobrze, a nawet lepiej, bo… - MAM CZYSTY DOM – cały. Zdążyłam ze wszystkim przed świętami i przed zmianą kodu! Tym sposobem podniosłam niebywale swoje ego. W konkurencji pt. czyj dom jest już posprzątany przed Wielkanocą – zdobyłam pierwsze miejsce. Były wzloty, ale też upadki. Najgorzej poszło na finiszu – z gabinetemregały na książki, urządzenia elektroniczne i biurko – koszmar, który jest już za mną. Czuję się bosko!
Czekam teraz na Wiolcię – ma mi pomóc zaplanować urodziny (o mamo – już we wtorek będę po 40.!) – nie ma to jak przyjaciółka…

środa, 24 marca 2010

Co się ze mną dzieje?

Głowa mi pęka! Mam nudności, mdłości i zaległości…
Zielona nie pomaga – jeszcze nie czuję się oczyszczona po wczorajszym dniu.
Koniec z perfekcją! Jestem antyper! Na co mi ten perfekcjonizm?!

poniedziałek, 22 marca 2010

w domowym spa

Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego i do korzystnych zmian. W czasach studenckich marzyłam o pięknej i przestronnej łazience. To takie najtańsze domowe SPA. Wanna, ciepła woda, puszysta i pachnąca piana. Łazienka musi być czysta, świeża – taka zachęcająca do odpoczynku, relaksu. Świece, maseczki rozgrzewające, pachnące ręczniki i ulubione perfumy. Cudo!
Druga łazienka musiała więc być taka ‘poranna’. Wieczorna – ta na pierwszym piętrze, z wanną – służy do odpoczynku po ciężkim dniu. A ta na dole jest z kabiną prysznicową – taka szybka przyjemność na dobry początek dnia.
Z obiema łazienkami poszło w miarę szybko: podłogi, lustra, kafelki i umywalki. Jeszcze 3 godzinki i sama skorzystam z domowego spa – będzie okazja, żeby przemyśleć jutrzejszy dzień…

niedziela, 21 marca 2010

Po sprzątaniu?

Od ostatniego prasowania już nic nie tknęłam. Cholibka! W poniedziałek zajmę się łazienkami. Potem już tylko gabinet i pokój gościnny. Ale oprócz małych wyrzutków sumienia, że ociągam się z tym sprzątaniem, jestem szczęśliwa. Wczoraj pojechałyśmy z Zosią na Swap Party. Strasznie fajna sprawa. Powymieniałam się swoimi ciuchami (nawet z nastolatkami!), kilka rzeczy posprzedawałam. Co ja bym zrobiła bez Zosi? To ona mówiła, co za co wymienić, jeśli sprzedać, to za ile pieniędzy. Po kim ona taka wygadana i elokwentna? Najbardziej ucieszyłam się z zamiany swojej kremowej sukienki na lato (wyglądałam w niej zawsze nijak) na czarną koktajlową kieckę. Jest super, szkoda tylko, że trzeba ją prać ręcznie.
Dzisiaj poszalałyśmy odrobinę (trzeba nauczyć się oszczędzać) na shoppingu. Chciałam rozejrzeć się za czymś na przyjęcie. Owszem znalazłam piękną sukienkę – w gołębim kolorze z ‘brylantowymi’ zdobieniami. Nie podobała mi się tylko cena (500 zł). A do uzupełnienia kreacji przydałyby się jeszcze buty, biżuteria i torebka. :-(
Chyba jednak nie pójdę na to przyjęcie.

piątek, 19 marca 2010

Iść, czy nie iść?

Zadzwonił właśnie telefon. Już myślałam, że coś złego się stało (nie przepadam jak ktoś dzwoni po 22.). Była to Wiola (serdeczna przyjaciółka z dawnych lat), która zaprosiła mnie na przyjęcie w najbliższy wtorek. Mąż jej (przyjaciel P. ze studiów) dostał awans w banku. Fajnie byłoby spotkać się z Wiolką (nie widziałyśmy się od zeszłych wakacji), nawet z jej mężem – Adasiem (strasznie zabawny człowiek). Ale to przyjęcie…? Nie dość, że odbędzie się w środku tygodnia (może i lepiej – dla nich – nikt nie będzie długo siedział), to na dodatek P. też tam będzie (nie wiem tylko czy sam, czy z N.). I jeszcze nie miałabym w co się ubrać! Kurczę, kurczę, kurczę…

Między palcami

Wczoraj kończyłam porządki w szafach na drugim piętrze. Chyba najgorsze mam już za sobą! Śmieci powyrzucane (wybłagałam panów z Alby, żeby za 4 piwa zabrali wszystkie wory, które zalegały w garażu), pranie wstawione (jest piękna pogoda i będzie pranie schło na słońcu), podłogi na dole umyte, naczynia w zmywarce. Jest dobrze, chociaż mam wrażenie, że dzisiaj nic takiego nie zrobiłam. Ot, takie krzątanie się. Nawet obiad był ze wczoraj. Dopełnieniem dnia będzie prasowanie tej sterty ubrań, która nazbierała się od tygodnia. Deskę do prasowania zniosłam na dół (zawsze prasowałam w sypialni), zaraz zrobię sobie zieloną herbatkę, włączę ‘Gotowe…’ i zabiorę się za prasowanie przed telewizorem. Spryciara!

środa, 17 marca 2010

Temperatura spada

Zapał na bycie perfekcyjną i utrzymywanie czystości w całym domu troszkę mi spadł. Z samego rana pojechałam na zakupy i tak zleciało mi pół dnia. Kupiłam wszystko co chciałam: wiklinowe kosze, eleganckie pudełka (na ozdoby świąteczne i inne duperelki), drewniane wieszaki (bo te plastikowe są brzydkie) i kilkanaście woreczków lawendowo-herbacianych, które można zawiesić w szafie, aby uprania ładnie pachniały. Po powrocie do domu i zrobieniu lekkiego obiadu (pierwszy dzień diety – taka dieta, nie-dieta – po prostu staram się gotować zdrowiej i mniej kalorycznie) przyszła pora na sprzątanie szaf w przedpokoju. To sanktuarium wszystkiego co nie potrzebne. Od starych ubrań, przez Zosine zabawki, po ozdoby świąteczne i nieprzydatne prezenty. Wywalenie wszystkiego z szafy okazało się nad wyraz proste. Układaniu i porządkowaniu nie było końca. A po 16 musiałam zacząć się szykować na zebranie w Zośki szkole. Wróciłam po 19 i już nie miałam zapału na sprzątanie. Staram się pamiętać najważniejszą zasadę tego domu – odkładanie rzeczy na miejsce – to faktycznie działa. Ale przydałoby się już umyć podłogi na parterze, zrobić kolejne pranie i wyprasować ciuchy, które nagromadziły się już z trzech prań (teraz mogę prasować, bo w szafach w sypialni już jest porządek). Jak ja żyłam pracując, zajmując się domem, dzieckiem, do czasu także mężem…?

wtorek, 16 marca 2010

Ktoś ukradł mi talię

Trochę mój harmonogram wymknął mi się spod kontroli. Dzisiaj już miałam zająć się gabinetem, a tu jeszcze szafy i szuflady w sypialni nie tknięte. A wszystko przez ten wczorajszy incydent z panem Wojtkiem (przez niego skopałam wory do garażu). Rozsypane śmieci sprzątałam potem do obiadu (broń Boże nie robiłam posiłku ze śmieci! – chodzi tylko o porę dnia – o 13. zabieram się zwykle za przygotowywanie obiadu). W sypialni zajęłam się wszystkim oprócz tymi szafami. Wywalenie ciuchów na łóżko zajęło chwilkę. Potem ręce mi opadły. Z selekcją wolałam poczekać na Zosię, żeby doradziła mamusi, czego się pozbyć, a co zostawić. I potem przyszło mi żałować, że sama nie uporałam się z klamotami. Moja córka – jako ta, która zna się na modzie (do 35. sama uważałam się za trendsetterkę) – kazała mi każdy ciuch, ubranie po ubraniu, przymierzać.
W pracy zawsze ubierałam się elegancko. Dobrze skrojone garsonki, kostiumy, sukienki. Lubiłam styl Audrey Hepburn i Jacklin Kennedy. I podobnie się ubierałam. Dbałam o figurę (w sumie to praca dbała o moją sylwetkę – dużo obowiązków i mało czasu na wszystko, zwłaszcza na regularne posiłki) o wygląd zewnętrzny – perfekcyjny makijaż, dobrze ułożone włosy. Eh…
Teraz ciągle dżinsy, koszulki, sweterki. Ta garderoba – lekko powyciągane rękawy, przetarte spodnie na kolanach – pasowała do mojej nowej sylwetki. Dopiero przymierzając kostiumy, żakiety, nawet spodnie – odkryłam brak talii. W trzy miesiące przybyło mi 5 (może 6) kg. Ale nie sądziłam, że wszystko pójdzie w brzuszek. Odechciało mi się już dalszych przymiarek. Zośka okazała się nieludzko stanowcza. I dalej przymierzałam i odkładałam ciuchy na odpowiednią kupkę:
1. dobre i zostawić,
2. złe i wyrzucić,
3. złe i oddać lub sprzedać,
4. złe, ale zostawić, bo schudnę (największa sterta).
Jakoś poszły te porządki, chociaż zostałam w nie najlepszym nastroju. Pójdę spać bez kolacji (od dziś ostatni posiłek o 18.). A teraz pora na poprawę humoru – wieczór z „Klubem Szalonych Dziewic” (szkoda, że bez lampki wina – za późno już i za dużo kalorii).

poniedziałek, 15 marca 2010

Sypia-lnia

Już tylko minuty dzielą mnie od położenia się w pachnącej pościeli, bo już jestem w czyściutkiej sypialni. Szkoda, że swojego łóżka nie dzielę z jakimś przystojniakiem. Jeszcze wczoraj położyłabym się spać przed TV, nastawiając ‘sleep’ na 30 lub 60 min. Raus damit! Odbiornik telewizyjny umieściłam w kuchni (jutro braciszek zamontuje mi półkę na TV – fajne musi być gotowanie i oglądanie programów kulinarnych np. Nigelli), a w sypialni zostawiłam tylko odtwarzacz na płyty. Nie potrafię zasypiać w ciszy, już tak mam, dlatego włączyłam sobie na dobranoc nokturny i preludia Chopina (same się wyłączą po godzinie). Zdecydowanie lepiej, gdy w pokoju unoszą się wysublimowane dźwięki muzyki niż warstwy kurzu, nie wspominając już o roztoczach.

Nie lubię poniedziałków!

Z samego rana zaskoczył mnie pan z wodociągów. Nie chodzi już o to, że wyglądałam jak własna matka (cóż, pracując w domu przestałam przywiązywać wagę do wyglądu zewnętrznego), ale o to, że nie przygotowałam sobie książeczki opłat. A wiedziałam, że zawsze 15. przychodzi ktoś do odczytania liczników, i że siada w salonie, aby uzupełnić swoje tabele i przy okazji uzupełnić moją książeczkę. Tak, duży pokój prezentuje się naprawdę świetnie. Przedpokój tak samo. Tylko, że ja znowu mam problemy z zapełnionym koszem na śmieci (bo doszłam do wniosku, że nie zrobię przysługi mieszkańcom mojej ulicy i nie zamówię kontenera przed dom). A liczba worków z rupieciami, gratami i śmieciami z dnia na dzień rośnie. I dobrze, że się pozbywam niepotrzebnych rzeczy, ale… No właśnie, ALE. Gdzieś przecież trzeba składać te worki. W przedpokoju naturalnie nie, bo jest już czysty. Więc siłą rzeczy padło na garażowe półpiętro. Szkoda, że wcześniej nie pomyślałam o tym, że znajdują się tam także liczniki.
Zobaczywszy przed bramą wejściową pana wodociągowego, zamiast wpuścić go, pobiegłam na półpiętro, aby pozbyć się worków. Polegało to na tym, że każdy wór skopywałam w ciemną garażową otchłań. W tym czasie domofon nie przestawał dzwonić (chyba widział mnie w oknie). Pobiegłam czym prędzej przed dom otworzyć bramę i wpuścić człowieka. Po spisaniu liczników zaprosiłam go do salonu, żeby mógł wypełnić kwity, a ja popodpisywać to, co trzeba. A książeczka gdzie? Zawsze trzymałam ją w kredensie w przedpokoju, ale podczas porządków stwierdziłam, że nie jest to dobre miejsce na dokumenty. Więc gdzie jest to dobre miejsce? Nie pamiętałam. Pan był bardzo wyrozumiały i grzecznie siedział sobie na kanapie, zerkając ukradkiem na włączony telewizor (akurat leciało coś na Dwójce o ginekologicznych problemach kobiet – mają wyczucie, żeby o zapaleniu pochwy rozmawiać przy śniadaniu). Po kwadrancie przybiegłam ze zdobyczą. Tydzień temu odłożyłam wszystkie dokumenty w gabinecie na biurku (no tak, najciemniej pod latarnią). Przed wyjściem pan Wojtek (rzuciłam okiem na jego podpis) powiedział – Chciałbym pochwalić (ciekawe czy to słowo narzuciło mu się po wysłuchaniu porad dra Zająca) pani salon, a zwłaszcza wersalkę (ja nie mam wersalki!, to komplet wypoczynkowy! – zwany też kanapą), jest bardzo wygodna i pasuje do reszty. – I wyszedł z tym swoim uśmieszkiem. A ja speszona i zawstydzona stałam jak wryta w przedpokoju. Za mało czasu spędzam wśród ludzi, a zwłaszcza mężczyzn.
Ostatni raz, na moich kanapach tak długo (całe 15 min) siedział ksiądz z ministrantami po kolędzie. I wtedy też czułam się dziwnie skrępowana.

P.S. Czy o księdzu można mówić i myśleć w kategoriach mężczyzny?

niedziela, 14 marca 2010

Tygodniowy bilans

To już tydzień moich domowych rewolucji. Bilans prezentuje się następująco: kuchnia, spiżarka, przedpokój z garderobą i pokój dzienny odgracone i posprzątane. Przybyło mi 1.5 kg (kurczę! – fakt jem same śmieci, bo nie mam czasu gotować, chociaż moja kuchnia aż się prosi o to), ale(!) przybyło mi też mięśni (rzeźbię zwłaszcza ramiona i brzuch – od podnoszenia ciężkich rzeczy, mycia okien, szorowania, pucowania i ciągłego schylania się), no i troszkę uszczupliłam swoje oszczędności (jak tak dalej pójdzie, to do lipca, może sierpnia, wydam wszytko co zgromadziłam na swoim koncie przez ‘robotny’ okres).
Zośka sama poradziła sobie z porządkami w swoim pokoju. Była bezlitosna. „Wyrzuciła” wszystko, co jest w niej mniemaniu zbyteczne. Tak naprawdę, to wyrzuciła tylko zepsute i zniszczone rzeczy, także jakieś stare zeszyty i przybory biurowe. Stare ubrania, torebki i biżuterię zamierza przeznaczyć na Swap Party. W przyszłą sobotę w jakiejś klubo-kawiarni odbędzie się bezgotówkowa wymiana ciuchów. Fajna sprawa! Muszę sama uporać się ze swoją garderobą – może ja też pojadę z młodzieżą powymieniać się klamotami?
Natomiast niepotrzebne książki i podręczniki postanowiła moja ekonomiczna córeczka sprzedać na allegro. Dzisiaj pół dnia spędziła na robieniu zdjęć i pisaniu ofert aukcyjnych. Ma głowę do interesów! Ostatnio nawet zakomunikowała mi, że zamierza rozejrzeć się za dorywczą pracą. Śmiać się czy płakać?! Chce opiekować się dziećmi lub wyprowadzać psy na spacer sąsiadom. Fakt, jest odpowiedzialna, ale obawiam się, że na dziecko jest za młoda (na opiekę nie na posiadanie).
Kiedy moje dziecko zajmuje się biznesem zamiast lekcjami, ja relaksuję się przed czystym telewizorem. Od jutra sypialnia, potem gabinet, pokój gościnny, łazienki i stryszek. Wyrobię się z tym do świąt?

sobota, 13 marca 2010

Ach, jak przyjemnie

Poszło błyskawicznie. A już myślałam, że przyjdzie mi kończyć sprzątanie livingroomu (nie lubię określenia ‘salon’ lub ‘duży pokój’ – zdecydowanie fajniejsza jest już nazwa ‘pokój dzienny’) w niedzielę. Jutro, w ramach relaksu zakupy. Trzeba kupić kosze, kosze i jeszcze raz kosze (wiklinowe – ładnie się prezentują, a w środku można trzymać masę szpargałów, ale nie rupieci). Przydałby się jeszcze jakieś świece zapachowe, może więcej żywych kwiatów – to trochę wstyd mieć w pokoju tylko jedną roślinkę – fakt – całkiem spore i piękne bonsai (rok temu zaszalałam i wydałam na niego 1/3 swojej pensji). Pomyślałam też o uporządkowaniu zdjęć (niektóre albumy pamiętające początek lat 90. rozpadają się, a szkoda zdjęć – w końcu to pamiątki) i płyt z filmami i muzyką (zdecydowana większość, to pozostałości po P. – tym płytom stanowcze won!, jak chce, to niech zabiera i zagraca swoje gniazdo, a nie moje).
Cenię sobie duże i przestronne wnętrza. I pewnie dzięki temu sprzątanie pokoju dziennego poszło całkiem sprawnie. Najgorzej było z odkurzaniem i pranie dywanu, czyszczeniem tapicerki i kominka oraz myciem okien (ramiona bolą, ale to dobrze). Nie sądziłam, że z taką przyjemnością uporządkuję regały z książkami i szafki z szufladami. I nie chodzi tutaj o to, że mam już taką wprawę albo, że biorę jakieś dopalacze. Nic z tych rzeczy. Robiąc porządki w salonie, mogłam jednym okiem oglądać TV (fajnie!). Sobota jest takim dniem, że powtarzają wszystko z całego tygodnia. A jak się pracowało, to się nie oglądało. Trochę głupio, że taka babka jak ja (chodzi tylko o to, że nigdy wcześniej nie oglądałam żadnych seriali, filmów – nic; tylko okazjonalnie, głównie w święta, korzystałam z kina domowego) wciągnęła się w perypetie serialowych bohaterów (trochę nawet utożsamiam się z Susan Mayer, Teri Thatcher, z „Gotowych na wszystko” – głupio?).
Na zakończenie podzielę się jeszcze moim sposobem na polerowanie mebli. Od lat do nabłyszczania powierzchni drewnianych używam Cockpitu (taki środek do nabłyszczania kokpitu w samochodzie) – daje super efekt, a do tego ładnie pachnie (ja stosuję wanilię). Na dziś to tyle. Idę na „Usta – Usta”.

O zgrozo!, która kiedyś byłaś

Fantastycznie czy dramatycznie? Jestem dumna jak paw przygotowując śniadanko w takiej sterylnej kuchni. Jak rzekłaby moja mama, można jeść z podłogi. Ale na myśl, że jeszcze tydzień temu gotowałam w takiej ‘bakteryjnej’ (a jednak!) kuchni, robi mi się słabo. Przed oczami mam te robaki, choć niewidoczne gołym okiem, ukryte w ściereczkach do naczyń, gąbkach do zmywania, a nawet deskach do krojenia, a zwłaszcza w zlewozmywaku. Horror! U mnie nigdy tak źle nie było. Ale jak sobie tylko pomyślę ile kaw wypiłam, ile potraw zjadłam gdzieś, u kogoś, kto mył naczynia brudną gąbką albo przetarł szklanki kilkudniową ściereczką… Ironizuję i wyolbrzymiam?! OK., trochę przesadzam. W końcu nigdy nie zatrułam się po wizycie ‘spożywczej’ u znajomych. W jakim ja ich teraz świetle stawiam?! Odbija mi! Zaparzę sobie zieloną na dobry początek dnia. I włączę, na poprawę nastroju, Smolika, żeby umilał mi czas podczas popołudniowego sprzątania pokoju dziennego.

piątek, 12 marca 2010

Już nigdy!

Dobrze, że to nie piątek 13! Mam fantastyczny nastrój. Dobrze jednak robią człowiekowi lekkie prace niż ciężka harówka. Pomału i do celu. Przedpokój, kuchnia i spiżarka lśnią czystością i pachną świeżością. Od jutra wchodzę do salonu, a Zosia zaczyna porządki w swoim pokoju. Dzisiaj już mam wolne. Zapowiada się wspaniały wieczór, który spędzę na oglądaniu szóstej serii ‘Gotowych na wszystko’ z lampką (no, może butelką) wina – przede mną długa noc. Do tego zapachowe świece, świeża pościel i jedyny mężczyzna w tym domu – Hektorek ze mną. Zosia idzie dzisiaj spać do swojej kuzynki, bo mój brat z bratową wyjechali na weekend do Zakopanego z okazji piętnastej rocznicy ślubu. Co prawda dziewczynki miały spać u mnie, ale wolą spędzić tę noc bez dorosłych. Niech im będzie! Poza tym nie jest to nieodpowiedzialność z mojej strony. Tak się składa, że rodzinka moja mieszka po drugiej stronie ulicy. Więc nastolatki będę miała na celowniku.

Wracam właśnie z moją zieloną (zbliża się 17.00), i tak sobie pomyślałam jakie to fajne uczucie mieć w domu taki błysk. Obiecuję to tu i teraz – już nigdy nie będę miała nieporządku w swoim domu! A propos – przypomniał mi się utwór pana Fogga – ‘Już nigdy’ … znalazłam płytkę ‘Cafe Fogg’ … już gra.

czwartek, 11 marca 2010

Kilka praktycznych kuchennych porad

Zakupy dobrze mi zrobiły po porannej kompromitacji. Obkupiłam się w ziemię, doniczki, nasionka. Nie zapomniałam też o occie i sodzie oczyszczonej. Przez te kilka dni zużyłam ich tyle, co przez cały rok. Ze spiżarką poszło mi szybko – mam już wprawę. Niestety, albo stety, mój kosz już jest w połowie pełny. Chyba będę musiała zamówić kontener przed dom (chociaż obawiałabym się, że w nocy ‘dobrzy sąsiedzi’ zapełniliby mi go swoimi rupieciami).
A teraz siedzę w swojej czystej kuchni i delektuję się wspaniałym zapachem cynamonowo-pomarańczowym. Nie użyłam żadnego odświeżacza powietrza. Wystarczyło do małego rondla nalać wodę dodać cynamon i kilka kropli olejku pomarańczowego i całość podgrzać. Fajna sprawa!
Znam jeszcze kilka innych kuchennych porad (już przetestowane).

Stringi, czyli jak najadłam się wstydu

Spokojnie, nie jestem ekshibicjonistką i nie paradowałam w stringach po ogrodzie. No prawie… W zasadzie to tylko pierwsza część zdania jest zgodna z prawdą. Paradowałam w skąpych gatkach po ogrodzie. Ale nie miałam ich na pupie, tylko na … głowie, a raczej na twarzy. Wiem, że to głupie i niedorzeczne! Od początku…
Zośka obudziła mnie koło 7.00 z pretensjami, że coś strasznie śmierdzi w przedpokoju (moja córeczka użyła tutaj niecenzuralnego czasownika, które w tym wypadku trafniej oddało intensywność nieprzyjemnego zapachu). Faktycznie – w całym już domu śmierdziało. Przyczyna leżała w moim przedpokoju, a konkretniej w jednym z worów na śmieci. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co tak śmierdziało (nie miałam zamiaru zaglądać do środka i robić dochodzenia, co jest przyczyną zaistniałego stanu rzeczy). Trzeba się było tego pozbyć jak najszybciej. Pech jednak nie chodzi parami. W moim życiu chodzi on stonogami! Po pierwsze śmieci przed domem jeszcze nie zostały wywiezione. Po drugie feralny worek w momencie, w którym go podniosłam, pękł, a zawartość rozwaliła się na parkiet. Ot, i jest nasz śmierdziuszek – pękł słoiczek z oleistą substancją i jakimiś glutkami. Były to ryby w oleju autorstwa mojej byłej teściowej (dała je P. cztery lata temu na Gwiazdkę). Po kiego grzyba trzymałam je tyle czasu w szafce?
Smród był nie do zniesienia. A ja już nie mogłam wytrzymać. Czułam, że za chwilę zwymiotuję. Przypomniałam sobie, że Anthea, kiedy ma styczność z czymś nieprzyjemnie pachnącym tudzież toksycznym, zakłada na twarz stringi (taką bieliźnianą maseczkę można skropić perfumami, żeby czuć ładny zapach). Matko jedyna ja i stringi?! Moje majtki zasłoniłyby mi pół twarzy z oczami. Uboczny efekt braku faceta (coś z tym zrobię, ale nie teraz). Zosia pożyczyła mi swoje stringi (moja mała dziewczynka nosi taką bieliznę? Czy ona już … – nawet nie chcę o tym myśleć). Założyłam je na twarz tak, że nos i usta miałam zakryte. Pozbierałam wszystko do nowego wora na śmieci. Na wszelki wypadek zabezpieczyłam go podwójnie. Teraz należało już tylko wynieść go przed dom i mieć nadzieję, że panowie śmieciarze wezmą go ze sobą (mają ponoć zakaz brania śmieci, które znajdują się poza koszem – paranoja jakaś). I tutaj zaczyna się mój czwarty i piąty pech. Byłam w takim stanie, że po wyjściu z domu zapomniałam ściągnąć majtek z twarzy, a od drzwi wejściowych do kosza na śmieci (który wystawiłam wczoraj wieczorem przed domem) miałam ładnych 15 metrów. Zostałam przyłapana przez sąsiadkę i jednego pana pracującego dla Alby. Co za wstyd. Gdy tylko uwolniłam obie ręce (które trzymały nieszczęsny worek), ściągnęłam pośpiesznie stringi z głowy. Będąc już w domu dotarło do mnie, że jestem jeszcze w piżamie … z Kubusiem Puchatkiem i Prosiaczkiem!

środa, 10 marca 2010

Brudna robota

Dzisiejszy dzień to jakiś koszmar! Kuchenkę z piekarnikiem, mikrofalówkę, lodówkę i wszystkie urządzenia gastronomiczne szorowałam i pucowałam przez 10 godzin. Rąk nie czuję, a moje dłonie są pomarszczone i brzydkie jak nigdy dotąd. Nie wspominając już o zmęczeniu. Ale jaki efekt! Jest naprawdę pięknie – w kuchni, bo w przedpokoju (tym, co go sprzątałam dwa dni temu) leży kilkanaście worów ze śmieciami ( z przeterminowanym jedzeniem, opakowaniami i tysiącami innych niepotrzebnych nikomu rzeczy, które zalegały w szufladach). Niestety mój kosz na śmieci przed domem odmówił mi, już z samego rana, swojej gościny, a w naszej dzielnicy śmieciarka przyjeżdża co czwartek.
Jutro zrobię sobie lżejszy dzień – zasłużyłam na niego. Rano na zakupy, po południu zamierzam posadzić zioła w doniczkach (postanowiłam zrobić sobie szynę z roślinkami w kuchni – widziałam coś takiego w katalogu Ikea) i na deser zostanie mi już tylko spiżarka.

Muszę przyznać, że niektóre rady ‘Perfekcyjnej’ przypadły mi do gustu, ale więcej o tym już jutro. Teraz pora na relaksującą kąpiel i lampkę czerwonego wina.

wtorek, 9 marca 2010

Kuchnia to serce domu, więc nie zafunduj jej zawału!

Właśnie moja kuchnia przechodzi atak – i mam nadzieję – do zawału nie dojdzie (kuchni, chociaż mojego też). Sprzątam już od siedmiu godzin, ale jeszcze dużo mi zostało do zrobienia, choć przyznam, że efekty już widać.
Szafki i szuflady są ciągle pootwierane. Garnki, kubeczki, miseczki i talerzyki zajmują całą długość blatu. Wszystkie sypkie produkty (makarony, kasze, ryże, mąki itp. itd.) już znajdują się w przystosowanych do przechowywania pojemnikach próżniowych. Te ikeowskie szklane pojemniki (szczelnie zamykane!) kupiłam chyba dwa lata temu. Długo odkrywałam do czego one służą ;-) Żartuję! Do tej pory korzystałam tylko z kilku pojemników, a szkoda, bo fajnie wyglądają i ładnie się w nich prezentują: makarony, mąka, ryż, cukier, a nawet herbatniki owsiane. Taka mała rzecz, a jak cieszy wzrok. Jak uporam się z całą kuchnią, zrobię ręcznie karteczki z napisami na każdy pojemnik. Pomyślałam także o takich kwadracikach z materiału na każdą przykrywkę. W czwartek pojadę na większe zakupy, to wstąpię do pasmanterii po kawałek materiału (może biało – czerwona krata albo różany wzorek?).
Wszystkie szafki, szufladki, drzwiczki i półeczki wymyłam (zgodnie z zaleceniami) wodą mydlaną (dodałam do tego kilka kropli olejku różanego i trawy cytrynowej – wiem, zawsze miałam fioła na punkcie olejków). Do wieczora wszystko pochowam i poukładam na nowe miejsca. Ależ mi się nie chce wracać do tej kuchni…

Kuchenne rewolucje

Ostatni raz zjadłam śniadanie w zagraconej kuchni. Nie potrafię napisać ‘w brudnej kuchni’, bo to sugeruje, że naczyń nie myłam od tygodni, koloru terakoty nie widać spod warstwy brudu, a lodówka i piekarnik oblepione są resztkami pożywienia. Tak źle nie jest!
Mimo wszystko kuchnię i spiżarkę będę sprzątać 2-3 dni. A to oznacza, że przez ten czas nie będę nic gotować, bo po pierwsze – szkoda czasu, a po drugie – jak miałabym przyrządzić cokolwiek do jedzenia sprzątając ‘serce domu’? Tak wiem, ‘Perfekcyjna’ by sobie poradziła.

poniedziałek, 8 marca 2010

Słów parę o sprzątaniu przedpokoju

Wykorzystałam kilka praktycznych porad ‘Królowych czystości’. Chociaż z pierwszą radą, to chyba troszkę przegięłam. Kim i Aggie radzą, aby umieścić w domu dwie wycieraczki – przed drzwiami wejściowymi i w ganku. Tak też zrobiłam. Dodałam jeszcze jedną wycieraczkę z napisem ‘Welcome’ przed schodami zewnętrznymi. Nie mogłam się powstrzymać – uwielbiam tę wycieraczkę!
Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się myć podłóg ciepłą wodą mydlaną (zawsze używałam płynu do mycia podłóg – jak wszyscy). Okazuje się, że ‘metody babcine’ są równie skuteczne jak środki czystości. Z tą różnicą, że tradycyjne metody nie zagrażają środowisku. A ja chcę być ECO! Oto mój (a raczej ‘Perfekcyjnej’)zestaw do sprzątania przyjazny środowisku:
1. Ocet spirytusowy
2. Cytryny
3. Sól
4. Soda oczyszczona
5. Boraks
6. Mydło naturalne
7. Naturalne olejki zapachowe

Na dziś to tyle. Kolorowych snów!

Zmęczona, ale szczęśliwa

Mówisz – masz! Punkt 6 na mojej liście brzmiał – kup kwiaty. Nie zrobiłam tego, a mimo to świeże kwiaty stoją w wazonie z wodą w moim posprzątanym przedpokoju. Prezent od P. (byłego męża) z okazji ósmego marca – cóż za peszek, że rozliczenie alimentacyjne za ten miesiąc wypadło w Dniu Kobiet.
Jestem z siebie cholernie dumna! Przedpokój lśni czystością i pachnie wiosną. Zrobiłam mały trik – do wody w odkurzaczu dodałam kilka kropel olejku zapachowego (pomieszałam aloes i zieloną herbatę). Jest pięknie, a ja jestem zmęczona. Niemniej jednak z wielką przyjemnością będę jutro walczyć w kuchni.

Najtrudniejszy pierwszy krok

Jestem gotowa! Mam na sobie odpowiedni strój do sprzątania – ani za ładny, ani za brzydki, ot w sam raz, a do tego delikatny makijaż – w końcu dzisiaj wypada Dzień Kobiet i chcę dobrze wyglądać – dla siebie, oczywiście.
Powinnam zacząć od samej góry, ale wolałabym najpierw uporać się z kuchnią.
Lubię swoją kuchnię – jest duża, przytulna, z widokiem na ogród (chociaż o tej porze roku nie prezentuje się najlepiej – ogród, nie kuchnia). I właśnie ta przestrzeń mnie przeraziła. 6 szafek górnych, 5 dolnych, lodówka, blaty, wyspa pośrodku (z kuchenką i piekarnikiem), kilka szuflad i duża szafa. Plus – spiżarka przylegająca do kuchni. Trochę za dużo jak na początek!
W związku z powyższym zacznę od przedpokoju.
Do zrobienia:
1. Porządek w szafce na buty.
2. Mała garderoba z kurtkami i płaszczami – przegląd rzeczy – co należy naprawić (przyszyć guzik w moim wiosennym płaszczu), co do oddania.
3. Posprzątać w komodzie.
4. Powycierać kurze, wypolerować meble, umyć lustra.
5. Umyć drzwi, podłogę oraz schody.
6. Kupić kwiaty do wazonu.

Z przedpokojem powinno mi pójść błyskawicznie.

niedziela, 7 marca 2010

Jak wygląda twój dom? - test

A jednak jeszcze dziś odpoczywam, ale od jutra, to już z całą pewnością zabieram się za porządki. Chociaż jutro jest dzień kobiet… Nie! Koniec z bezczynnością. Chcę zacząć cieszyć się już czystością w moim domku.
Zrobiłam sobie test pt.: Jak wygląda twój dom? – i zaznaczyłam pasujące do mnie odpowiedzi:
1. Gości witam słowami: Jak się cieszę, że was widzę. Przepraszam za bałagan. (Ale tylko tych niezapowiedzianych gości tak witam – zawsze się znajdą w salonie jakieś porozrzucane czasopisma, koce, talerze i kubki na stole – jak u większości ludzi – tak myślę… Na zapowiedziane wizyty zawsze przygotowuję siebie i dom.)
2. Wszystkie szuflady pękają w szwach, a po otwarciu ich zawartość wysypuje się na zewnątrz. (Nie mam usprawiedliwienia dla siebie. No, może jedno – nie zawsze zawartość wysypuje się na zewnątrz.)
3. Na półce mam płyty na DVD, których nie obejrzałam od dwóch lat. (Oczywiście, że tak. Lubię kolekcjonować filmy, ale oglądać je częściej niż raz na dwa lata… )
4. W twojej szafie są przynajmniej trzy ubrania, których nie włożyłam w ciągu ostatnich dwóch lat. (W całej garderobie znajdę z 30 ciuchów, których nie włożyłam w ciągu 5 lat.)
Na 11 odpowiedzi zaznaczyłam tylko 4. Czy to oznacza, że mój dom jest tylko w 36% brudny? Nie! Diagnoza perfekcyjnej jest jednoznaczna – Jeśli zaznaczyłaś przynajmniej trzy odpowiedzi, twój dom błaga o ratunek. Najwyższa pora na Wielkie Odgracanie.
A ja myślałam, że nie jest tak źle. Przecież jestem (byłam! ale też BĘDĘ) perfekcyjna w pracy, a nie w domu.
Zbliża się five o’clock – idę na zieloną!

Niedziela - dniem wolnym od pracy

Jest niedziela, a ja nie mogę spać. I bynajmniej nie zerwałam się z łóżka, aby rozpocząć domową rewolucję. Jakoś nie mam nastroju do sprzątania. Jest przecież niedziela – dzień wolny od pracy ;-) (Co z tego, że odpoczywam od trzech miesięcy?)
Skoro już tak wcześnie wstałam zrobię jakieś pyszne śniadanko dla siebie i Zośki – potrzebuję sojusznika i sprzymierzeńca w walce z brudem i kurzem. No dobra, wyręczę też ją dzisiaj z obowiązku wyprowadzenia Hektora na spacer. Póki co niebo jest bezchmurne i zaraz powinny pokazać się pierwsze promienie słońca.

Na dobry początek dnia nastawię sobie płytkę z moją ulubioną Sade i zabieram się za śniadanie. Mam zamiar upiec sama chleb, a raczej zrobi to za mnie urządzonko, które chyba już pokryło się warstwą kurzu. Zrobię też mały rekonesans w kuchni. Coś czuję, że jest ona bardzo zagracona i niepraktycznie urządzona.

sobota, 6 marca 2010

Jednak mam bałagan

Znalazłam!!! Pół dnia szukałam dwóch książek. Z jednej strony fajnie, że udało się je w końcu znaleźć, z drugiej strony nasunęła się smutna refleksja, która oznaczała: po pierwsze – nie panuję nad swoim domem, bo nie wiem, gdzie co leży, a po drugie – mam jednak bałagan, bo szukanych rzeczy nie znajduję tam, gdzie być powinny. „Porządek musi być” i „Perfekcyjną Panią Domu” (prezent na 39-te urodziny od ex-szwagierki → jędza dała mi w ten sposób do zrozumienia, że zaniedbuję dom) znalazłam w koszyku z zeszłoroczną prasą. Tak! – jestem chomikiem i rzadko coś wyrzucam. Najlepszy przykład z tymi gazetami – mam zbiory chyba z 6 lat. Od Wysokich Obcasów, Zwierciadła, przez Glamour, Elle i Twój Styl, a kończąc na Newsweeku, Polityce i Przekroju. W sezonie letnim można też znaleźć w garażu stertę Wyborczej, która w zimie służy jako rozpałka do kominka.
Książki były mi potrzebne do prawidłowego planowania i organizowania "wiosennych porządków”.


Po wstępnym zapoznaniu się z lekturą stwierdzam – jest źle. Nie wiem od czego zacząć. Każda z autorek proponuje rozpoczęcie porządków od czegoś innego. Anthea poleca najpierw pozbyć się rupieci. A Kim i Aggie od sprzątania pokoju po pokoju (chociaż „Perfekcyjna” pisze o tym w czwartej lekcji).
Idę zaparzyć zieloną herbatkę, a potem przemyślę to wszystko jeszcze raz.

Dlaczego od jutra będzie inaczej?

Kolejny dzień upłynął mi przed telewizorem. Zapomniałam już jak to jest nie włączać odbiornika telewizyjnego, pójść do pracy, zjeść lunch z przyjaciółmi. Ogólnie – zrobić coś pożytecznego albo coś tylko dla siebie… Od trzech miesięcy jestem bezrobotna (cóż za okropne słowo!), a to oznacza, że całymi dniami siedzę w domu. Siedzę i oglądam TV. A jak już tak siedzę, to jem wszystko, co akurat mam pod ręką. Kiedyś było inaczej… Kiedyś pracowałam. Piękne to były czasy, choć każdego dnia narzekałam na brak wolnego czasu. No i teraz go mam! Mam go tak dużo, że nie wiem co z nim robić.
Wczoraj coś mnie jednak ruszyło, tzn. tylko wewnętrznie, bo poza kuchnią i łazienką, to nigdzie się nie ruszałam. Stacja TVN Style wyemitowała w sobotni poranek (już chyba po raz setny) ten sam odcinek „Perfekcyjnej Pani Domu”. Fajnie jest popatrzeć na Brytyjczyków, którzy przywracają świetność i blask swojemu chlewikowi. Od razu czuję się lepiej na myśl, że mój dom wygląda całkiem czysto. Chociaż pewnie „bogini domowego ogniska” miałaby się do czego przyczepić. Fakt – okien nie myłam od grudnia, raz w roku zamiatam pod łóżkiem, nigdy nie mam zwyczaju prasować rzeczy po praniu, a w szafie trzymam wszystkie swoje ciuchy, nawet te, których od lat nie noszę. Pokój mojej nastoletniej córki po cichutku zaczyna wołać o pomstę do nieba. Oj miałabym co robić w tym moim „gnieździe”… Oglądałam już tyle odcinków tego programu, ale mimo wszystko nie zainspirował mnie do sprzątania. Wczoraj jednak padły w nim słowa, które, miałam wrażenie, skierowane były absolutnie do mnie. Anthea Turner powiedziała coś w stylu: Zasady prowadzenia domu należy porównać do zarządzania hotelem, w którym to ty jesteś menedżerem, i to ty ustalasz zasady. W domu sama jesteś szefem, więc nie możesz sobie pobłażać i pozwalać na tracenie czasu na nieistotne sprawy, takie jak oglądanie powtórek seriali, telezakupów, przeglądanie w nieskończoność stron internetowych itd., itp.
To był cios poniżej pasa! Jestem menedżerem swojego domowego ogniska (w tym momencie rozejrzałam się dookoła – nie podobało mi się to, co zobaczyłam). Jeszcze trzy miesiące temu pracowałam jako menedżerka jednego z wrocławskich hoteli! Wszystko tam chodziło jak w zegarku. Dyrygowałam personelem jak Rubik batutą. Na marginesie dodam (żeby nie było, że zwolnili mnie za brak kompetencji), że powodem rozwiązania umowy była jakaś dziwna fuzja hotelowa, i moją rolę zastąpił jakiś tam żabojad. W takim układzie nie mieli dla mnie miejsca (sama pani rozumie – jest kryzys, musimy ratować hotel, ciąć koszty… - nie pozwoliłam dokończyć, pożal się Boże, prezesowi – wyszłam i na pożegnanie trzasnęłam drzwiami). Przepracowałam w tym hotelu ponad 15 lat. Zaraz po studiach dostałam tam pracę jako recepcjonistka. Do dwóch latach pracy zostałam zastępcą kierownika ds. zarządzania personelem. W międzyczasie robiłam drugie studia z zarządzania, zajmowałam się domem i opiekowałam się dzieckiem. Nawet nie poszłam na urlop wychowawczy, bo praca ważniejsza! Przeżyłam tam wszystkich prezesów, ich zastępców i ich sekretarki, które w dużej mierze były też ich kochankami (nigdy nie pisnęłam pary z ust przy ich żonach). Tej fuzji nie dali mi doświadczyć… Smutno mi się znowu zrobiło...
Mam wątpliwości czy takie „e-zwierzanie się” ma sens…
Anyway, Anthea obudziła we mnie tę sumienną i obowiązkową osobę, którą jeszcze nie tak dawno byłam. Dopijając zimną już kawę zapisałam sobie w kalendarzu (prezent pożegnalny od firmy – jakie to żałosne) plan działania na kilka najbliższych dni. Koniec z bezczynnością i nudą. Pora wziąć się do pracy. Chcę się wyrobić do zmiany kodu ;) Już za 3 tygodnie – zmiana kodu, czwórka z przodu!
Moje postanowienia:
1. Zorganizować sobie i córce czysty i przyjemny dom.
2. Zadbać w końcu o siebie – odwiedzić fryzjera, kosmetyczkę (póki jeszcze mam swoje oszczędności, w przeciwnym razie będę na alimentacyjnym kieszonkowym córki).
3. Przypomnieć znajomym, że żyję.
4. Rozejrzeć się za lepszą pracą!

Jeszcze dzisiejszy dzień przeznaczę na planowanie i organizowanie – muszę oswoić się z tą myślą, że od jutra czeka mnie odgruzowywanie domu. W paru słowach (jakby powiedziała moja 13-letnia Zośka – od jutra będzie się działo!